Bardzo się cieszę, że znalazłem miejsce, gdzie spotykają się ludzie podobni do mnie. Zarówno forum jaki i strona J-elita pomogła mi oswoić się z moją chorobą. Znalazłem tu mnóstwo wartościowych informacji i bez wątpliwości nie ma takiego drugiego miejsca w Polskim internecie

Jestem studentem 4 roku zarządzania. Jednocześnie od 4 lat pracuje jako handlowiec w dużej niemieckiej firmie stalowej. Aktualnie remontuje mieszkanie, w którym już wkrótce zamieszkam ze swoją przyszłą żoną i naszym wymarzonym kotem brytyjskim



CU zdiagnozowano u mnie w 2010 roku. Po jednej ze studenckich imprez obudziłem się rano z biegunką, która nie przechodziła pomimo standardowego leczenia u internisty. Po 3 tygodniach i kilku zmianach leków zacząłem czuć się bardzo słabo. Mocno schudłem. W stolcu pojawiła się krew i ślub. Cierpiałem na mocne bóle brzucha i dziwne bulgotania. Po 4 tygodniach mój internista przyznał, że nie wie co mi jest i odesłał do szpitala. Izba przyjęć to istny koszmar. Przyjechałem tam totalnie wycieńczony (uwierzcie mi, że ledwo stałem na nogach), a na miejscu spotkała mnie biurokratyczna machina i (moim zdaniem) zwykła niechęć ludzka z dodatkiem braku poczucia misji lekarskiej czy medycznej. Mnóstwo papierków, ogromna kolejka oraz lekarze, którzy nie wiedzieli co ze mną zrobić, więc odesłali mnie do domu. Chyba uznali, że to zwykła biegunka... Na szczęście wysoko postawioną osobą w administracji jest tam mama mojego kolegi, którą poprosiłem o interwencje. Przecież ktoś w tym szpitalu chyba musi mi pomóc! Dzięki niej zszedł do mnie chirurg, który niemal od razu zdiagnozował NZJ. Szpital to dwa tygodnie kroplówek, dziwnych leków, przeczyszczania się, gastroskopii, kolonoskopii (którą przeżyłem bardzo boleśnie - została przerwana na moją prośbę). Przede wszystkim wielki SZOK - mam wrzodziejące zapalenie jelita grubego. WTF?! To było taki trochę wyrok. Dieta, ograniczenia, kontrola gastrologa, bałem się raka, bałem się kolejnego zaostrzenia, zastanawiałem się czy normalna waga wróci. Każdy z nas to zna, co?
Potem przyszła reemisja. Dostałem sam Asamax 500 i było OK. Wróciłem do normalnego życia. Po pewnym czasie przestałem się ograniczać. Wróciłem do studenckich imprez, szybkiego, stresującego życia i kiepskiego odżywiania. Często zapominałem o lekach. Oczywiści przychodziły momenty otrzeźwienia, kiedy mówiłem sobie "stary, jesteś chory, co Ty wyrabiasz?", ale po chwili myślałem "skoro nic złego się nie dzieje to chyba mogę prowadzić taki tryb życia". Reemisja trwała 2 lata.
Potem znów szpital, znów badania, znów leki, znów ograniczenia... Miałem pretensje do samego siebie, że to przez to jak się prowadziłem. Tym razem szybko doszedłem do siebie. Potem nieco przybrałem na wadze. Czułem się świetnie. W pracy awans, na studiach obrona licencjatu. Oświadczyłem się, kupiłem mieszkanie, planowałem wesele. Dostałem nawet dodatkową pracę po godzinach. No i bach...
W lutym 2014 stres, natłok obowiązków, fatalny tryb życia, bardzo duże problemy związane z remontem, z sejsą, brak wyników w obu pracach, brak czasu dla samego siebie i dla bliskich, ogromne ciśnienie finansowe i terminowe... To wszystko sprawiło, że wysiadłem psychicznie. Sesja nie zaliczona - semestr do poprawki, odszedłem z drugiej pracy przez brak wyników, mieszkanie po zainwestowaniu dużych środków finansowych było ruiną (nie bierzcie nigdy bliskich kolegów do remontu - miało być szybko i tanio, a powinienem się z nim spotkać w sądzie!), moje relacje z bliskimi były nijakie z braku czasu, zaniedbywałem siebie i swoje potrzeby.
A na koniec "dostałem w pysk" zaostrzeniem CU. Koszmar wrócił ze zdwojoną siłą. Biegunki trwały i trwały, ale tym razem nauczony doświadczeniem udałem się z prywatną wizytą do proktologa w Sosnowcu - dr n. med. Dariusz Dusza. On się mną bardzo dobrze zajął. Szkoda tylko, że nie zaregaowałem na leczenie końskimi dawkami mesalazyny. Trafiłem do szpitala do Sosnowca (nie, to nie ten sam co poprzednio


Wróciłem do gabinetu dr Duszy. Dostałem Metypred do domu. Jeśli się nie ustabilizuje to przekaże mnie do Katowic, do kliniki, gdzie mają rządowe programy leczenia biologicznego.
Dzisiaj czuje się słabo, jestem zmęczony życiem. Na szczęście wygląda na to, że Metypred zaczyna działać, bo krwi jest nieco mniej. Choć częstotliwość wciąż jest duża.
Pomimo, że jestem pozytywnie nastawiony do życia i wierzę, że będzie dobrze to boję się. Boję się, co będzie dalej. Czekam niecierpliwie na to, aż Metypred stanie się moim błogosławieństwem i spowoduje reemisje...
Co mam robić? Może zaproponować zwiększenie dawki? Obecnie to 2 x 4 mg. Może od razu udać się do Katowic na kolo i na oddział? A może po prostu zdecydować się J-poucha i mieć już spokój?