Uprzedzam, że to prawdopodobnie będzie długi post

Do mniej więcej 17 roku życia żyłam "bez świadomości posiadania jelit". Nie zdarzały mi się sytuacje, w których musiałabym np. w szkole skorzystać z publicznej toalety, miewać wzdęć, przelewań w brzuchu itd. Nie wiedziałam co to biegunka. Korzystałam z toalety max 2 razy na tydzień i nigdy nie była to "nagła potrzeba". Jadłam co tylko chciałam bez żadnej konsekwencji...
Później sytuacja się zmieniła. Zaczęłam chodzić do toalety codziennie rano. Rano = w szkole, i był to mus, bo czułam się jakby zaraz moje kiszki miały wykręcić się na drugą stronę. Zaczęłam się niepokoić, że dzieje się coś nienormalnego z moim ciałem. Do tego doszły gazy, z którymi nie miałam wcześniej problemów, zaczęłam uważać na to co jem. I śluz.
Od tego czasu nieustannie zaczęło mi towarzyszyć uczucie jakiegoś toksycznego wstydu. Nie bałam się, że mogę mieć zapalenie jelit/ raka itd. Bałam się, że znowu będę musiała wyjść do toalety ( i co sobie o mnie pomyślą inni), albo, że znowu będę czuła w podbrzuszu wzdęcie co kompletnie zniszczy mi humor.
Zaczęłam swoją przygodę z lekarzami nie ze strachu że choruje na coś poważnego tylko po to, aby jak najszybciej wrócić do stanu wyjściowego mając świadomość, że jeżeli tak się nie stanie to nie będę mogła czuć się szczęśliwa, bo wiecznie coś (brzuch) będzie mi w tym przeszkadzało.
Żadne leczenie nie przyniosło poprawy.
I tak powoli zaczęłam się zatracać w tym stanie. Rezygnować z wyjść, z zajęć dodatkowych w obawie przed musem skorzystania z publicznej toalety co wszyscy zobaczą/usłyszą/czy cokolwiek innego. Wstydzę się przed wszystkimi: obcymi ludźmi, rodzicami chłopakiem, przed samą sobą. Nawet gdy mam łazienkę na wyłączność i wiem, że resztę dnia spędzę w domu to czuje się podle psychicznie gdy z brzuchem coś jest nie tak. Gdy tylko zaczyna się jakieś przelewanie w brzuchu mam ochotę rzucić wszystkim i iść spać, po prostu nie potrafię z tym normalnie funkcjonować.
Odczucie każdej sytuacji jest zapośredniczone przez brzuch: gdy czuję się ok "brzuchowo" potrafię być okropnie szczęśliwa, uczyć się, imprezować, spotykać ze znajomymi, siedzieć cały dzień na uczelni.
Gdy tylko czuję, że coś nie jest nie tak z brzuchem nie jestem w stanie cieszyć się czymkolwiek, z wszystkiego rezygnuje, pożera mnie wstyd, poczucie kompletnej beznadziejności. I takie uczucie pożera mnie zazwyczaj codziennie gdy muszę swoje kroki skierowac ku toalecie

Naprawdę nie wiem z czym ja mam obecnie problem. Czy mam problem z jelitami czy głową. Nie potrafię się zaakceptować chodząc 3 razy dziennie do toalety, mając gazy i uczucie przelewania w brzuchu. Tylu z Was ma 100 razy poważniejsze problemy, a mimo to nie żyje w ciągłym uczuciu wstydu i zażenowania.
Nie wiem czy moje dolegliwości to stan chorobowy, czy po prostu "urok mojego procesu trawienia" bo zdrowi ludzie przecież też chodzą to toalety, mają gazy i przelewa im się w brzuchu, a mimo to nie dostają białej gorączki na myśl o tym...
Nie wiem już co może być objawem choroby, a co po prostu jest "efektem ubocznym", ale normalnym, procesu trawienia człowieka.
Czuję, że sama umieściłam się w klatce dążąc do jakichś nierealnych celów typu: "wypróżniaj się raz dziennie, jedz wszystko, nie miej nigdy wzdęć, nie oddawaj gazów więcej niż 3 razy dziennie".
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że będąc skupioną 24h na dobę na swoim brzuchu niszczę swoją relację z bliskimi jak i samą sobą..