Widzę, że ostatni post jest sprzed roku, więc "odkopię" temat... Ja nadal potwierdzam to co napisałem kilkanaście postów wyżej. Uważam, że niewiele zmieniło się na Przybyszewskiego od niemiło wspominanego przeze mnie pobytu w 2000 roku. Choruję od 1996 roku, diagnoza w 2001 r., od tej pory remisje na przemian ze wznowami, po dłuższym leczeniu sterydami starszej generacji (Encorton, Metypred) wpadłem w sterydozależność, próbowałem azy i 6-mercaptopuryny - nietolerancja

posiadam bardzo silne (nie przechodzi końcówka endoskopu podczas kolonki) zwężenie w końcowym odcinku jelita krętego z owrzodzeniami, mój gastro z Kalisza (spoko gość

) zalecił leczenie biologiczne. W tym celu umówiłem się na spotkanie z prof Linke w Poznaniu. Na umówione spotkanie jednak prof nie raczył się zjawić, więc przejechałem się ponad 120 km na darmo

jego sekretarka, żeby jakoś wyjść z twarzą, zrobiła ksero moich wszystkich wypisów, założyła teczkę z moim nazwiskiem i powiedziała, że po powrocie prof od razu naświetli moją sprawę i do mnie oddzwoni. ale... czekaj tatka latka

po dłuższym czasie, kiedy nie było odzewu z jej strony, sam postanowiłem tam zadzwonić. Pani sekretarka była wyraźnie zmieszana i powiedziała nawet, że dobrze, że dzwonię bo ona sama by nie zadzwoniła bo sprawa "wyleciała jej z głowy"

Zapytałem jej jak rozwija się moja sprawa? Ona na to, że prof teraz nie ma ale, gdy wróci, porozmawia z nim żeby ustalić termin mojego przyjęcia na oddział i podała termin żeby zadzwonić ponownie. Dzwonię więc ponownie, a ona znów ten sam tekst

sytuacja powtarzała się kilkakrotnie, w końcu wkurzony takim spławianiem mnie, pytam jak mogę wreszcie spotkać się z prof? Na to ona do mnie z tekstem, który wcześniej przytoczyła
maggie0278:
Może by pan poszedł do prof na wizytę prywatną, wtedy będzie on bardziej zaangażowany w sprawę pańskiego dalszego leczenia 
pozostawiam to bez komentarza....