Stwierdziłam, że jak mam go tak sobie sama go drażnić i takie cyrki mają się dziać to poszlam do lekarza.
Od razu się zapisałam na Garbary do Centrum Onkologii bo internista powiedziała , że i tak do dermatologa trzeba iść.
Stwierdziłam,że onkolog będzie lepszym specem.
Na pierwszej wizycie obejrzano, zbadano i kazano przyjść za dwa tygodnie.
Wtedy wycięli w znieczuleniu miejscowym i założono dwa szewki, małe na ...kolejne dwa tygodnie.
I to było celowe z ich strony, bo dwa tygodnie trwało badanie histopatologiczne tego pieprzyka wyciętego a ja byłam gotowa szwy zdjąć po tygodniu, bo już mnie mega swędziało i miałam wrażenie, że mi wrastają. Na mnie się goi jak na psie więc dwa tygodnie to była masakra.

Ale to było celowe, zmuszali trzymać u ludzi te dwa tygodnie szwy, by póżniej zgłaszali się na ich zdjęcie i odbierał wyniki histopatu.
Bo jakby szwy zdjęli szybciej, to mało kto by się pofatygował po sam odbiór wyniku.
Oczywiście gdyby cokolwiek było nie tak, to zapowiedzieli telefon do domu.
U mnie zmiana okazała się typową zmianą barwnikową, niemniej drażniona (np.zapięciem od stannika) mogła się przerodzić w coś...hmmm...złośliwego
