Post
autor: milko » 07 mar 2012, 22:00
Cóż, pewnie macie rację... Wobec tego niech będzie...
Jestem dzieckiem przemocy. Rodzice znęcali się nade mną przez całe dzieciństwo. Początkowo tylko psychicznie - ciągłe krzyki, groźby, poniżanie. Później zaczęli mnie bić, wyżywać się - za zły dzień, niepowodzenia w pracy, krzywe spojrzenie, minutowe spóźnienie, za coś czego nie zrobiłam. Każdy powód był dobry. Pamiętam, jakby to było wczoraj.
Pamiętam mój lęk, gdy wracali do domu. Czy będą w dobrym nastroju, czy mieli dobry dzień. Jeśli akurat tak, miałam szansę. Ale takie chwile należały do rzadkości. Przeważnie było źle, a wtedy już od progu było piekło.
Chodziłam do szkoły zakrywając siniaki pod ubraniem. Ale w szkole wcale nie było lepiej - wyzwiska, wyśmiewanie się... z butów, z kurtki, bo nikt takiej nie ma. Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze padaczka. Jeden napad wystarczył, by cała szkoła zaczęła wytykać mnie palcami.
Chciałam uciec, ale nie miałam dokąd... bez przyjaciół, wciąż samotna. Uciekłam do dziadków, pojechałam stopem do miasta oddalonego o 40 km. Oczywiście przyjęli mnie, nakarmili i... zadzwonili do rodziców... i było jeszcze gorzej.
Trafiłam do psychologa, ale pani mgr okazała się "niewypałem". Na pierwszym spotkaniu zawiodła moje zaufanie. Obiecała, że wszystko co powiem zostanie między nami, a gdy się poskarżyłam, wszystko przekazała rodzicom. Wybuchła kolejna awantura, podczas której pobili mnie tak bardzo, że trafiłam do szpitala. Lekarzowi opowiedzieli wiarygodną bajkę o upadku z roweru, a ja by znów nie oberwać, ze strachu siedziałam cicho.
Gdy miałam 17 lat zbuntowałam się i po wakacjach u dziadków zapowiedziałam, że nie wrócę już do domu. Były krzyki, groźby, ale udało się.
Zamieszkałam z daleka od rodziców, nie zdając sobie sprawy, że właśnie wpadłam w kolejne piekło. Brat ojca - mój stryj i jednocześnie ojciec chrzestny, początkowo "fajny" po pewnym czasie zmienił się w tyrana. I znów są krzyki, awantury, ostatnio także bicie....
Mam 27 lat i żyję w ciągłym lęku, gdyż nawet pozornie obojętne zdanie, uwaga rzucona w przestrzeń, potrafi rozpętać domowe piekło. Dziadkowie stale bronią stryja, bo to przecież ich syn i na tym tle też stale dochodzi do konfliktów. Bo on tak ciężko pracuje, zarabia etc.
Psycholog namawia mnie bym złożyła doniesienie na policję. Wiem że ma rację, bo teoretycznie rzecz ujmując stryj nie ma prawa mnie dotknąć, ale przecież nie podcina się gałęzi na której się siedzi. Niby jak...? mam pójść na policję, oskarżyć go o znęcanie się, po czym jak gdyby nigdy nic wrócić do domu...? Podobnie z Interwencją Kryzysową - może i udzielają wsparcia w takich sytuacjach, ale schronienie zapewniają na 3-6 miesięcy. A co potem...? Chciałabym przerwać ten chory układ i w końcu wynieść się z tego piekła, ale z 500 zł rentą, w stałym zaostrzeniu gdzie praktycznie mieszkam w szpitalu, nie mam na to szans...
"Aby zrozumieć ludzi trzeba starać się usłyszeć to, czego nigdy nie mówią i być może nigdy nie powiedzieliby"